Nic nie wkurza bardziej niż to, kiedy starasz się z z całych sił, by uszczęśliwić drugą osobę, a efekt jest zupełnie odwrotny. Znam to z własnego życia i podejrzewam, że każdy z nas miał taką sytuację w życiu. A powód jest dosyć prosty.
Każdy z nas ma różne potrzeby, które zmieniają się dynamicznie w ciągu życia (a nawet w ciągu dnia). Dlatego w związku bardzo ważna jest rozmowa na ten temat i ciągłe obserwowanie, czy coś się nie zmieniło.
W moim otoczeniu widzę młode dziewczyny, które nie chcą mówić o tym czego potrzebują. Zazwyczaj z kilku powodów.
Pierwszy powód jest taki, że uważają, że romantyczna relacja to taka, w której partner domyśli się o co nam chodzi i będzie czytał w naszych myślach.
Sama długo tak myślałam i moment, kiedy w końcu zaczęłam mówić do męża “Ej, słuchaj, chodźmy na randkę do kawiarni” był dla mnie bardzo trudny. Czułam, że tak nie powinno być i właśnie odbieram całą magię mojemu związkowi. Całe szczęście szybko dostrzegłam, że dzięki temu moje małżeństwo ma się lepiej niż kiedykolwiek i ja jestem zadowolona, bo moje potrzeby są spełniane, także mam mały apel – Jeśli czegoś potrzebujesz, to po prostu powiedz i o to poproś.
Drugi powód jest taki, że się boją.
Strach ten przyjmuje różne postacie i może być strachem przed:
-odpowiedzią w stylu “Dlaczego niby dopiero teraz? Tak długo Ci to nie przeszkadzało i nagle zaczęło?”,
-byciem niezrozumianym,
-wystawieniem się na atak,
-konfrontacją,
-sprawieniem komuś kłopotu.
Trzeci powód jest taki, że same nie wiedzą czego chcą.
Ciężko tutaj mówić o spełnianiu potrzeb, jeśli nie ma się pojęcia co to mogłoby być.
W tym wpisie chciałam Wam opowiedzieć kilka sytuacji z życia, pokazujących jak brak świadomości potrzeb drugiej osoby wpływał na moje małżeńskie życie.
Historię zacznę od zasłyszanej jakiś czas temu anegdoty, która opowiada o kochającym się małżeństwie z długim stażem.
Kiedy żona robiła kanapki do pracy, to rozkrajała bułkę na pół i zawsze mężowi dawała swoją ulubioną, dolną połówkę – taki gest miłości – a sobie zostawiała “górę” bułki, której nie lubiła. Za to on najbardziej lubił “górę” bułki i też w ramach gestu miłości oddawał jej tę swoją ulubioną część, a dla siebie brał dół, którego nie lubił. W końcu po wielu latach podczas sprzeczki powiedział jej, że ona zawsze daje mu dolną połówkę bułki, której nie lubi, a on przez całe życie oddaje jej najlepszą część, żeby jej było miło.
Czyli w efekcie obydwoje jedli coś czego nie lubili pomimo tego, że oboje próbowali się nawzajem uszczęśliwić.
To jest bardzo prosty (choć trochę naciągany) przykład, ale w łatwy sposób ukazuje o co chodzi z rozmowami o swoich potrzebach.
Dla mnie i mojego męża dobrym początkiem o rozmowie o swoich potrzebach były języki miłości.
Jeśli nie wiesz o co z nimi chodzi, to zachęcam Cię do przeczytania wcześniejszego wpisu, w którym dokładnie je opisuję KLIK
Chciałabym tutaj dodać krótki komentarz do języków miłości.
Dla kogoś, kto jest w długoletnim związku w którym dba się o relację i potrzeby, najprawdopodobniej ta teoria na nic się zda, bo raczej będzie wszystko już wiedział o swojej drugiej połówce. Dla mnie, kiedy poznałam tę teorię i miałam 20 lat wydała się ona odkryciem Ameryki. Zamieszczam ją, bo może komuś pomóc otworzyć oczy na drugą osobę.
Jeszcze do niedawna w moim małżeństwie było tak, że kiedy mój mąż miał gorszy czas, to robiłam wszystko, żebyśmy razem spędzili czas. Przychodziłam co chwilę go przytulać i pytać, czy na pewno nie potrzebuje pogadać. Myślałam, że nie mogę zostawić go samego w takim stanie!
Za to, kiedy ja byłam w złym nastroju, to mój mąż mobilizował wszystkie swoje siły, żeby posprzątać w domu i zająć się dziećmi, żebym miała spokój. Często wychodził z dziećmi na kilka godzin i wracał wieczorem już ze śpiącymi dziećmi. Ta historia tak naprawdę bardzo przypomina anegdotę o bułce. Nasze działania były zupełnie różne i wynikały z tego, że chcieliśmy uszczęśliwić siebie nawzajem w taki sposób jak sami chcielibyśmy być pocieszani, albo kochani. Przez to nie patrzyliśmy na rzeczywiste potrzeby tej drugiej osoby. On w trudnych chwilach potrzebuje samotności, a ja bliskości. W efekcie on miał jeszcze gorszy dzień, bo cały czas siedziałam mu na głowie, a ja miałam, bo zostawiał mnie samą.
Teraz, jak to piszę, to przecież wydaje się takie łatwe żeby to zauważyć. Nam zajęło kilka lat, żeby się zorientować w potrzebach drugiej osoby. Kluczowy był moment, w którym zaczęliśmy potrafić nazywać to czego chcemy.
Chciałam tutaj jeszcze podkreślić, że jedyną osobą odpowiedzialną za moje potrzeby i uczucia jestem ja sama. Marian nie ma obowiązku mnie przytulać, kiedy jestem smutna i spędzać ze mną czasu, gdy nie ma na to ochoty. Oczywiście tak samo działa to w drugą stronę. Dlatego tyle piszę o tym, żeby ze sobą rozmawiać. Może brzmi to trochę brutalnie, ale prawda jest taka, że tego typu wymagania w związku na dłuższą metę niszczą relację. Żeby to opisać potrzebuję osobnego postu, który niedługo opublikuję. 🙂
photo by unsplash